czwartek, 12 stycznia 2012

Lotnicze podsumowanie 2011

2011 był bez wątpienia rokiem intensywnym pod względem latania po Europie. A nawet troszkę poza. Wiadomości z rynku lotniczego sugerują, że nie będzie możliwe powtórzenie takiego roku, podobnie nieuchronnie rosnący wiek. Zaczynając od początku:

Styczeń, czyli
Kraków-Bergamo-Sevilla-Beauvais-Katowice
wycieczka z P i M w celu złożenia wizyty ich starym znajomym z Erasmusa, złapania trochę słońca i, finalnie, zwiedzenia - najbardziej, moim zdaniem, przereklamowanego miasta na świecie - Paryża. W Sevilli bez wątpienia zwracają uwagę arabskie wpływy architektoniczne, Bergamo okazuje się ładne, a temperatura (w Sevilli znów) bez wątpienia wpływa pozytywnie na samopoczucie. Paryż to, o ile pamiętam po roku, deszcz. Plusami dodatnimi było, bez wątpienia, sponsorowane przez francuskiego podatnika 'bezpłatne' zwiedzanie wszelakich atrakcji - Luwru, Łuku tryumfalnego, Wersalu. Takie przyjemności to do 26 roku życia, a potem już trzeba płacić. Stąd jak ktoś nie był, niech pakuje się w Ryana, easyJeta czy Wizzaira i sobie zwiedzi. Póki to jeszcze wychodzi sensownie finansowo.

Luty, czyli
Kraków-Bergamo-Marakesz-...-Fez-Bolonia-Kraków
wycieczka z M i F, pierwsze wychylenie nosa poza kontynent europejski. Może niedaleko, natomiast pewne rzeczy chyba zawsze zostaną zapamiętane. Tym razem okolice 20 stopni skutecznie przekonują nas do docenienia uroków Maroka, zwłaszcza, gdy u nas jest zima. Mając niewiele czasu i ogromny kraj wybraliśmy do zwiedzenia Marakesz, Todrę, Ouarzazate i Ait Benhaddou. Oraz Fez. Każde miało trochę inny klimat (w tym Fez jest uważany za najbardziej śmierdzące miasto, które któremukolwiek z nas udało się odwiedzić). No i Bolonia, dość legendarna noc w 1* Albergo Panorama.

oraz Katowice-Skavsta-Katowice,
czyli wycieczka - dość dużą grupą - nad Bałtyk. Tylko z drugiej strony. Urokliwe szwedzkie miasteczka bez wątpienia są urokliwe, ale ciężko się nimi zachwycać przy panującej tam temperaturze (niby -15, ale odczuwalna, to chyba -20) - taki rewanż za poprzednie wycieczki. Jednak nie ma co narzekać na te 4 godzinki w kraju Wazów :).

Marzec, czyli
Kraków-(Beauvais)-Madryt-Fuerteventura-Madryt-Bergamo-Kraków
Beauvais w nawiasie, bo miało być, ale - posłużę się cytatem (z abnegat.blogspot.com):

"Wszystkie niewykorzystane chmury i mgły Wenus pętaja się po Balicach, szczególnie w zimie, powodując chaos i flight delayed’y. A pozostałości skalistego, rudo-rdzawego krajobrazu Marsa zebrane do kupy wylądowały pod postacią Fuerteventura w Atlantyku."

niniejszym - dość szczęśliwie - Beauvais Cancelled i darmowy rebooking na bezpośredni Madryt kolejnego dnia. Gdzie spotykam T, z którym cały wypad planowany był. Wizytę na Fuerteventurze można właściwie skrócić do szoku termicznego, oparzeń słonecznych, cierpienia i Cerveza Tropical. A Madryt jest ciekawy - mimo ogromu, nie wydaje się taki przytłaczający jak niektóre wielkie miasta. Podczas powrotu, ze względu na hiszpańskie poczucie czasu, pobiłem prawdopodobnie rekord w przepychaniu się przez security na Barajas, tylko po to by oczekiwać, aż przyjdą piloci oraz CC. No tak, Hiszpania... Opóźnienie na starcie nie zaszkodziło szczególnie moim perspektywom przesiadki w Bergamo. Nie miałem oczywiście czasu, żeby pojechać do miasta; tylko na chwilkę więc wychyliłem łeb spoza terminala, patrząc na dobrze już znaną galerię handlową i samoloty. Następnie security i McDonald, który pomocą każdego podróżnika jest - w sensie ma najnormalniejsze ceny z całego lotniskowego cateringu. I spokojny powrót do KRK.

Kwiecień, to spokojne siedzenie na tyłku.

Maj,
czyli poza zapoznaniem się z urokiem otwartego wagonu kuszetek kolei ukraińskiej, czy też kolejek na przejściu pieszym Szeginia-Medyka (oraz z zawrotną prędkością PKP na trasie Kraków Pł.-Przemyśl Gł.), skończył się wycieczką na Maltę.

Kraków-Trapani-Malta-Kraków,
znowu ładna pogoda, tani hotel, super klimat starych maltańskich autobusów i ich szalonych kierowców. Ciekawa architektura Malty i ekstremalnie drogi transport Trapani lotnisko-Trapani miasto. Na pewno ciekawa wycieczka.

Czerwiec,
to tylko wylot na emigrację. Ryanair do Charleroi, pierwszy raz z bagażem, konfrontacja z językiem francuskim na stacji kolejowej i voila! - etap belgijski uznać należy za rozpoczęty.

Sierpień,
czyli urodzinowe Charleroi-Praga-Charleroi z Wizzairem. Teraz tej trasy, z tego co widzę, już nie ma. Chyba szkoda.

Wrzesień,
czyli Charleroi-Belgrad-Charleroi-Kraków-Charleroi,
wycieczka do stolicy Serbii, która - jak wiadomo powszechnie - swoje uroki ma. Poznanie Belgów w hostelu, zażegnywanie konfliktów Francuza z Serbem, impreza, poznanie Polaków, wspaniałe (choć malutkie, ale przynajmniej dla niektórych darmowe) Muzeum Nikoli Tesli, dobra obsługa w dobrze zlokalizowanym, a i nie niszczącym portfela swą ceną, hostelu; forteca, stadiony, połączenie się (nie mam pojęcia jak to się nazywa) Dunaju z Sawą. Zabrakło plaży, ale - jak mówi przysłowie - w każdym mieście trzeba zostawić coś, żeby mieć po co tam wrócić. Oby to się udało na koszt Microsoftu. Mądrość etapu mówi też "mężczyzno, nigdy nie zabieraj swojej dziewczyny do Belgradu". Chyba, że chcesz sprawdzić, czy naprawdę jest ona "najpiękniejsza na świecie".

No i powrót na rozmowę egzaminacyjną z prof. Dąbrowskim; chyba najdziwniejszy egzamin w życiu. Po bodaj 3 dniach w Krakowie, wzbogacony o dwie Magdy oraz zaliczony semestr wracam do Belgii. Co by przeżyć swoje 'moment of glory', a że po wzlotach następują upadki, potem skończyć na chwilowej bezdomności.

Październik,
po pierwszych kłopotach i wprowadzce do Lowanium zaowocował pierwszym wypadem z cyklu "one night in" (pierwszym docelowo, bo można spokojnie za taki uznać Bolonię) i była to Ryga. Dokładnie to Charleroi-Ryga-Charleroi na pokładzie Ryanaira; impreza zaczęta ze Szwajcarem, skończyła się z Rosjanami. Właściwie nie przespałem nocy, stąd potężnie zmęczony wróciłem do Belgii.

I końcówka października, czyli Charleroi-Madryt-Lizbona,
czyli Smoky&Diana&Steve&oczojebno zielone Scirocco. To miało swój osobny artykuł, stąd nie ma po co się rozpisywać.

Listopad,
czyli powrót. Trasą tą samą, tylko odwrotną.

Grudzień, to szybki wypadzik do Barcelony na weekend i, o dziękuję Wam związki zawodowe Królestwa Belgii i 'chmury i mgły Wenus' świąteczny powrót do domu. Debiut na pokładzie Luftwaffe.

Podsumowanie:
35 lotów w tym
24 * Ryanair
7 * Wizzair
2 * Lufthansa
2 * easyJet
Najczęściej 'odwiedzane' lotniska:
Charleroi 13
Kraków 11
Madryt 8

4 różne samoloty, 40,894 KM (czyli 1,02 * obwód ziemi)
75 godzin w powietrzu
Lot najdłuższy: Bergamo-Marakesz (1356 mil)
Lot najkrótszy: Trapani-Malta (180 mil)
13 krajów odwiedzonych lotniczo w tym roku.

Plan na 2012?
Bukareszt, Berlin, Tbilisi, Szczecin. No i jakiś przyszłościowo-życiowy - Belgrad, Bruksela? A może oba, jak Microsoft ręke poda (i/lub prof. P). W planie lotów już kupionych lideruje PLL LOT, Warszawa i ATR 72. Czyli wszystko, czego jeszcze nie było. Zmiany, zmiany, zmiany :).